Dzis pokonalismy wlasnie taka trase co z przerwami zajelo nam okolo 7 godzin-no ale wiekszosc drogi stanowila szeroka ,co prawda jedno-pasmowa ale oczywiscie z odcinkami do wymijania(tak naprawde to w wiekszosci nie wiadomo po co) szosa.Im dalej na polnoc wymijanie stanowi coraz rzadsza atrakcje nie wspominajac o wyprzedzaniu.Po jakis 350km to juz nie ma w okolicy prawie nic,co jakis spory odcinek jest cos ala miescina czyli doslownie 2 domki i sracja benzynowa przyklejona do sklepiku i moteliku.A droga prosta...........i prosta..........i prosta do znuzenia.Po poludniu docieramy do Kalbarri czyli kolejnego snietego miasteczka z populacja w porywach 1400 luda.Oczywiscie obowiazkowo jest pole golfowe.Zachod slonca nad zatoczka jest wspanialy bo niebo spowite jest barankami a wszystko w odcieniu bordo.
Rano wyruszamy w dalsza droge-350km. Ale po drodze jeszcze odwiedzamy tutejsza atrakcje czyli park narodowy z canionem colorado w bardzo mini skali.Wszystko oczywiscie wspaniale oznakowane.I po raz kolejny nie moge wyjsc z podziwu jak tu sie wiezy w ludzka uczciwosc-przy wjezdzie brak straznika ale oplate uiszcza sie do koperty,ktora nalezy wrzucic do skrzynki a "pokwitowanie" umiescic w oknie samochodu.
Sam park jak wiekszosc w tym rejonie to wielki obszar latwopalnego buszu-co niestety mozemy zauwazyc.Widoki takie sobie wiec jedziemy dalej.