Podroz nad najwyzszy na swiecie wodospad rozpoczelismy w sobote rano typowym bezproduktywnym oczekiwaniem na lotnisku. Sama podroz piecioosobowa Cesna byla super. Wspaniale widoki. Po godzinnym locie dotarlismy do zagubionej w dzungli wioski, ktora tak naprawde pelni funkcje punktu wypadowego do wodospadow. Z marszu zostalismy zapakowani do lodzi. Zastanawialismy sie dlaczego ludzie z obslugi ciagle mowia o plaszczach przeciwdeszczowych i workach foliowych na rzeczy osobiste, kiedy bylo bezchmurno i slonce dawalo sie we znaki. Po wyplynieciu wszysko bylo jasne. Plynac lodzia w gore rzeki pokonywalismy male bo male ale zawsze "wodospady". W efekcie wszyscy byli przemoczeni na wylot. Po 4 godzinach dotarlismy do campu pod Salto Angel. Po czym w deszczu przez godzine wspinalismy sie w dzungli pod sam wodospad. Z cala pewnoscia bylo waro, aczkolwiek doznania nasze byly stepione przez ogarniajace zmeczenie. Potem powrot do campu, wieczor przy swieczkach, rumie i miedzynarodowym stole (szwedzi, wenezuelczycy, francuz, hiszpanka, w tle stado lotyszy i nasza rodaczka - iwona -pozdrawiamy). Noc w hamaku przy akompaniamencie chrapiacych lotyszy i odglosow przyrody. Powrot rano bez wiekszych komplikacji. Po poludniu pyszny obiad w campie w Canaimie i wyprawa do pobliskich mniejszych wodospadow - bylo milo i relaksujaco. W miedzy czasie dowiedzielismy sie ze Wenezuela powiedziala NO Chavezowi. Co wywolalo ogolne zadowolenie. Wczoraj 1,5 godzinne oczekiwanie na lotnislu na niewiadomo co - caly czas byl samolot, pilot i pasazerowie - tylko zabraklo komu to wszystko poskladac w calosc. Dzisiaj szwedamy sie po C.Bolivar, a wieczorem wyjezdzamy autobusem do granicy z Brazylia. Zdolalismy uzupelnic zdjecia od p.ayacucho. Dziekujemy administratorowi strony za dodatkowy limit