Na 4 dni zanurzylismy sie w otchlan sawanny wenezuelskiej. Podroz rozpoczelismy w sobote rano wraz z Juan-em ( przewodnik i kierowca - Hiszpan) Dominique i Gey ( 2 Belgow w polrocznej podrozy po Am Poludniowej).Zaraz za Merida zatrzymalismy sie w swoistym sklepie - ze wszystkim co potrzebujesz w Amazonii. Bylo tam po prostu wszystko - taki Piotr i Pawel dla koczownikow. Pierwszy etap to przepawa przez andy droga transandyjska -najwyzszy punkt 3600 m npm. Na warunki wenezuelskie bardzo zimno temperatura spadala do 10 st :-) a krajobraz urzekajacy. Po 4 godzinach bylismy w Barinas - bramie sawanny wenezueli. Zjedlismy pyszny obiad -wolowina opiekana na ogniu - palce lizac. Kolejne 4 godziny to ogromne plaskie przestrzenie z nielicznymi drzewami. Przewarzaja trawy, mokradla, mnostwo ptakow. Do naszego obozu dotarlismy ok 18. Pyszna kolacja, a zaraz potem pierwsze niespodzianki - wizyta w obozie kapibary i mrowkojada. To wszystko robilo kosmiczne wrazenie. Warunki obozowe akceptowalne, prad oczywiscie z generatora max do 22. Rano pyszne jedzenie ( jak wszystkie pozniejsze posilki) i poszukiwane anakondy - niestety bezowocne, ale za to mily spacer i podpatrywanie przyrody. Po obiedzie 4 godzinna wyprawa lodzia po dzikiej zarosnietej rzece z kajmanami, delfinami, malpami, kapibarami i zatrzesieniem ptakow - wszystko tetnilo zyciem. Bylo na prawde super. Kolejnego dnia od rana mimo pewnych obaw zdobylismy sie na wyprawe konno do pobliskiego ranczo. Pierwszy raz jechalismy konno ( co zreszta czujemy do dzisiaj). Aga miala automatycznego konia o wdziecznej nazwie Ferarri co bylo antyteza jego charakteru. Bardzo ciekawe doswiadczenie co wiecej niektorzy zapragneli posiadac konia na wlasnosc. Po poludniowej sjescie na hamakach wyprawa na polow piranii. Bylo ciezko, z poczatku haczyk wracal pusty ale ostatecznie udalo mi sie zlapac 5 szt z czego 2 trafily na patelnie. Dzisiaj z samego rana udalismy sie do San Fernando de Apura, skad piszemy dzisiaja informacje. Na jutro mamy wykupiony bilet do Porto Ayaccuco.