Rano wczesna pobudka - szybkie sniadanie (czego nie lubie) kanapka na droge i bezposredni autobus do Palmiry ( jak sie pozniej okazalo mielismy duze szczescie kupujac bilet dzien wczesniej- para Angllikow odeszla z dworca z kwitkiem). Podroz 2,5 godziny minela szybko. Na miejscu dorwal nas gosc ktory zaoferowal tour po atrakcjach Palmiry. Z perspektywy czasu bylo to zbedne - ale trudno. No coz Palmira nas nie powalila. Oczywiscie widac ogrom miasta ale po tylu odwiedzonych juz miejscach spodziewalismy sie czegos wiecej. Szczegolnie po Apamei, ktora jest zupelnie nie znana turystycznie a na pewno warta zobaczenia - robi wrazenie po prostu nie dokonca odkrytej. Droga powrotna to juz duza przygoda "etnograficzna". Na poczatek jedyny w swoim rodzaju dworzec autobusowy - blaszak z telefonem. Pozniej podroz wypelniony w 100% ludzmi pustyni - oczywiscie bylismy dla wszystkich atrakcja turystyczna. Na pokladzie autobusu poczestunek pokoju tzn 2 kubki kawy krazace po calym autobusie. Za oknami pustynia i ogromne stada wielbladow.