Jak zwykle strach ma wielkie oczy. Pierwsze godziny po zejsciu z promu nie były zbyt ciekawe. Chaos w procie - setki taksówkarzy wyrywający sobie klientów, wąskie brudne uliczki, bez nazw w alfabecie łacińskim. Głośno, brudno..strasznie. Nasz taksówkarz dowiózł nas jedynie w okolice hotelu zarezerwowanego wcześniej przez internet. Dotrzeć do hotelu musieliśmy sami .... i tu zaczęły się schody. Niesposób było nam się odnaleść w gąszczu wąskich bliźniaczopodobnych uliczek. Z pomocą przyszedł nam miejscowy, który zaprowadził nas pod same drzwi. Tu zaczęła się bajka z 1001 nocy. Przepiękne miejsce w środku mediny, z wyrafinowanym smakiem wystrojem arabskim , z setkami drobiazgów z pchlego targu, do tego magiczny wieczór na dachu hotelu przy gorącej miętowej herbacie, zachodzacym słońcu, nawoływaniach muezinów z kilku otaczających meczetów. Na drugi dzień te chaotyczne miasto nabrało zupełnie innego smaku. Wszysko nas fascynowało - miasto nieskarzone komercją, pełne zapachów i smaków orientu. Po wizytach w tunezji czy egipcie, poznalismy inną całkiem pozytywna twarz arabska - mili, usmiechnięci otwarci ludzie. Nieco tajemniczości dodawali mężczyźni ubrani w długie płaszcze z kapturami.Rozpoczęliśmy też mały rytuał-próbowanie w każdym miescie marokańskiej zupy z soczewicy.Jest niestety i niemiła strona miasta i całego państwa czyli brud na ulicach.Jedynym czystym i to naprawde czystym miejscem był dworzec kolejowy,na którym specjalna ekipa odpowiedzialna za czystość poszczególnych elementów wyposażenia dworca harowała w pocie czoła.Byliśmy pod wrażeniem tym bardziej że za rogiem znajdowały się zwaly śmieci.