No to jest wieczor i po calym dniu spedzonym w podrozy wreszcie jestesmy na miejscu.No ale od poczatku.Wylot mielismy z Penangu wiec trzeba bylo wrocic na wyspe.Wybieramy droge troche okrezna bo okazalo sie ,ze bezposredni prom powrotny jest w godzinach conajmniej nieodpowiednich(jesli chodzi o godzine wylotu).Tak wiec najpierw prom do Kuala Kedah(godzinka z kwadransem),potek taksi do Alkazelcer(.....czyli Alor Setar), potem autobus do Baterflaj(...czyli Butterworth- poltorej godziny),znowu prom tym razem do Georgtown (20 minut) i wreszcie autobus bezposrednio na lotnisko (godzinka).Laczny czas to 8 godzin- no ale taniej i z przygodami.
Reszta potem.dobranoc.
PS. Lot samolotem tez okazał się atrakcyjny bo pierwszy raz w życiu( a odbyliśmy już 77 wspólnych startów i lądowań) widziałam z samolotu tęcze jak przesuwała się na tle chmur, a lądowaliśmy wśród błyskawic.
Kuching i cała prowincja stanowią tak silną autonomiczną jednostke,że mają imigration i wstawiają pieczątki do paszportów z wizą ważną na 30 dni.Samo miasto ciekawe i ładnie zadbane.Pojechaliśmy do kulturalnej wioski czyli coś w stylu skansenu.Zaczeliśmy od orientalnego obiadu,potem zwiedzanie miejscowych "długich" i "wysokich" chat a na koniec wystepy taneczne.Całość ciekawie zorganizowana, a dojechać można specjalnym schutle busem.Kolejna atrakcja okoliczna to wizyta u naszych krewniaków orangutanów.Też dojazd shutle busem do rezerwatu gdzie na wolności żyje 24 osobniki.W porze karmienia niektóre się schodzą i można je poobserwować.My mieliśmy szczęście do 5 dorosłych i 2 maluchów przyczepionych do mam.Ciekawe doznania.
Oczywiście Borneo przyrodą stoi ale nam nieco plany pokrzyżowała pogoda i nie skorzystaliśmy z możliwości trekingowania( ulewa w dżungli to średnia przyjemność).Mamy nadzieje odrobić to w Kota Kinabulu.