Podróż do Hue przypomniała nam o doświadczeniach z ameryki południowej. 17 i pół godziny w autobusie ...sypialnym. Podróż byłaby całkiem wygodna gdyby nie fakt, że rozmiar siedzenio/łóżek dostosowany jest do tubylców. Moje 185 cm wystaje ok 20 cm ponad standard, tak więc o komforcie nie było mowy. Sama podróż była dziwna - do Hoi An kręta, zatłoczona droga, gdzie kierowca dokonywał cudów, żeby wyrobić się w przewidzianym czasie 12h. Z Hoi An do Hue droga o niebo lepsza z kilkukilometrowym tunelem przez pasmo górskie HaiVan rozdzielające wietnam na dwie strefy klimatyczne - 130 km zabrało nam 4.5h - wyprzedzało nas wszystko z rowerami włącznie... bo w rozkładzie stoi że podróż na tym odcinku ma trwać 5h...byliśmy blisko uduszenia naszego superkierowcy.
W Hue gorąco, cały czas pochmurno a my pocimy się jak w saunie. W Hue mamy wielkie plany zwiedzaniowe, bo to siedziba potężnej dynastii Nguyen, która rządziła Wietnamem przez ostatnie wieki. No i jesteśmy nieco zawiedzeni. Zakazane Miasto może i położne na wielkim obszarze ale totalnie zaniedbane. Poziom zaangażowania robotników pracujących przy rekonstrukcji zabytków wskazuje ,że zakończą się one za jakieś 50 lat. Ale przestaliśmy się dziwić, kiedy doczytaliśmy się, że prace odbywają sie pod nadzorem polskich konserwatorów zabytków;-( WYcieczka szlakiem świątyń potwierdziła tezę, że wietnamczczy do religijnych nacji nie należą, połowa z tych najważniejszych pozamykana, a druga połowa swieci pustkami... mało mnichów, mało wiernych, zero klimatu.Ostatni dzień poświęciliśmy na zwiedzenie grobowców królewskich-i tu już troche mniejsze rozczarowanie chociaż i tak bez wielkiej euforii (poza tym 2 na 3 przez nas wybrane do obejrzenia okazały sie być właśnie restaurowane .....czyli zamknięte na trzy spusty).