Podróż odbywamy tym razem autobusem Newmans i tu małe zdziwko,bo podczas drogi kierowca opowiada pasażerom o ciekawych miejscach,które mijamy i dodatkowo zajeżdża na punkty widokowe lub zatrzymuje się aby możnabyło zrobić zdjęcie.A jest to autobus rejsowy.Druga ciekawostka z drogi to to,że na polach oprócz pasących się krówek i owieczek( nawiasem mówiąc wyglądają jak kamienie rozrzucone po łące) można zobaczyć łaki otoczone nieco wyższym płotem i okupowane przez stada jeleni- nie żartuje to hodowla mięsna.Po drodze przejeżdżamy przez tzw.droge pustynną-nie jest to prawdziwa pustynia ale roślinność bardzo uboga i tereny pokryte lawą i niezaludnione-to dla tubylców pustynia.
Po 8 godzinach docieramy do końca wyspy północnej czyli stolicy państwa.Miasto robi niezbyt ciekawe wrażenie jak na stolice ale ma kilka skarbów.Bierzemy udział w bezpłatnym zwiedzaniu parlamentu z przewodnikiem-ciekawe doznanie.Potem piesza wędrówka po mieście z zaliczeniem ogrodu botanicznego,stacji kolejki i centrum miasta.Cały dzień poświęciliśmy na muzeum narodowe Te Papa-wspaniała zabawa zwłaszcza dla takiego dużego dzieciaka jak ja.Bawiliśmy się super a obserwacja prawdziwych maluchów podczas wciskania guzików itp.atrakcji dostarcza dodatkowych przyjemności.Ale prawdziwy skarb Wellington zostawiliśmy sobie na koniec.To kościół św.Pawła-jest niesamowity-drewniany i z prawdziwą atmosferą-miła odmiana po betonowych klocach.