Po 10 godzinnej podrozy z LA jestesmy chyba na koncu swiata. Samoa lezy na polkuli poludniowej 13 stref czasowych ( i chyba najdalej) od Polski. Wszystko jest dla nas tutaj egzotyczne, poczawszy od urody tubylcow, poprzez ich jezyk i poraz kolejny oszalamiajaca przyrode. Niby nie jest to pora deszczowa ale potrafi tu padac 5 razy dziennie (5-15 minut intensywnego deszczu). Po ulewie po chwili intensywnie swieci slonce. To powoduje niesamowite zjawisko - unoszace sie kleby pary nad szosa tworzace cos na podobienstwo mgly przy temparaturze ok 30 st. Poprostu sauna na otwartym powietrzu. Generalnie dosc ciezko znosimy tutejszy klimat - ostre slonce w polaczeniu ze straszliwa wilgocia zniecheca do aktywnosci. Na razie krecimy sie wokol Apii - stolicy Samoa. Stolica kojarzy sie z czyms wznioslym - a w przypadku Apii jest to conajwyzej prowincjonalne miasteczko. Nie ma zadnych szczegolnie pieknych budowli, domy glownie parterowe za wyjatkiem hoteli. Jutro wybieramy sie na wyprawe dookola wyspy - sprawdzimy jak wyglada interior