Wreszcie się zebrałam i uzupełniam ten wpis,a wszystko to wysoki sądzie z powodu..... lenistwa.No ale do rzeczy.Jeden dzień pomiędzy kamyczkami poświęciliśmy na zwiedzenie miasta.Zaczęliśmy od opiewanych przez wszystkich "pól elizejskich" Meridy ale jak widać na zdjęciach.....wielka lipa.Samo centrum też nas zbytnio nie zachwyciło: owszem jest troche odrestaurowanych domów i najstarszy w Meksyku kościół ale bez wielkich rewelacji.
Następnego dnia wyjazd do Chichen Itza.A tu jak nas wcześniej uprzedził przewodnik prawdziwe ludzkie tłumy i miliony autobusów.Zwiedzanie w ścisku to nie nasza bajka ale cóż amerykanie mają akurat ferie no i przy okazji urlopu trzeba zaliczyć jakąś dawke historii- choć miało się wrażenie,że niektóre panny to nie wiedziały gdzie i po co są( szczególnie te w stanikach od bikini).Kamyczki natomiast to już okres poklasyczny.No trzeba im przyznać,że ogromem robią wrażenie- zarówno piramida,boisko i pałac.Teraz troche ponudze faktami dla niewtajemniczonych-jak ktoś nie lubi niech opuści ciąg dalszy.Piramida jest tak usytuowana że w dzień przesilenia wiosennego i jesiennego po jej zboczu przesuwa się wąż złożony z trójkątów świetlnych wędrujących w dół po zacienionej części.A ponad to sama w sobie stanowi kalendarz-4 ściany złożone z 91 schodów dają 364 plus świątynia na szczycie to rok.Dalej boisko największych rozmiarów w imperium Majów-tak duże ,że tylko tutaj do gry używano specjalnych pałek, aby piłka trafiła do zawieszonego wysoko koła.No i wreszcie pałac-istnieje domniemanie,że były to koszary wojskowe.Jest jeszcze okrągłe obserwatorium i pare świątyń bogato zdobionych.Jednak wizerunki na ścianach różnią sie już od tych widzianych chociażby w palemce- tam rysy twarzy były bardzo charakterystyczne( a dodatkowe wrażenie robiło spotykanie tych samych rysów u ludzi mijanych na ulicy-naprawde niesamowite).No to się wyrzyłam i teraz mogę spokojnie leniuchować dalej.