Gdy wyszliśmy po południu aby zapełnić czas w Grenadzie czyli wykupić wycieczki i transport na lotnisko okazało się,że przez uliczke przy naszym hotelu przechodzi dość dziwna parada.Na początku karawan a za nim kukła (mi to przypominało coś w stylu naszego topienia marzanny).A potem to już różne grupy przebierańców i tancerzy.Wyglądało to jak karnawał ale pkazało się,że było związane z festiwalem poetów.
Miasto jest zadbane i przyjemne.Poszliśmy nad jezioro-ładna promenadka.A natepnego dnia popłynęliśmy łodzią po jeziorze mijając kilka z około 300 wysp Las Isletas powstałych w wyniku erupcji wulkanu Mombacho.Wyspy są różnej wielkości,z różnymi mieszkańcami( od milionerów przez dzieci polityków a na małpach spaidermenach kończąc).Niektóre wyspy sa na sprzedaż(cena to 45 tys.$,a tak przy okazji to ceny nieruchomości są tu niebotyczne,a wszystko wina amerykanów,którzy są już właścicielami sporej liczby knajp ,hoteli i prywatnych posiadłości).Po południu obejrzeliśmy jeszcze kilka kościołów i pospacerowalośmy w tłumie poetów.
W naszym hotelu czekała na nas niesamowita ekipa:dalmatyńczyk Caro,śmieszny średnich rozmiarów piesek i trzęsąca się ,biegająca na trzech nogach,bo czwarta w gipsie malutka Pipa( miała przy szyi dzwoneczek-pewnie ,żeby jej ponownie nie zdepnąć).