Do Iquique dotarliśmy w sobotę o 5 rano. Odzczekaliśmy na dworcu 2 godziny aż zrobi się w miarę jasno. Do hotelu zarezerwowaniego przez poznaną w San Pedro parę Chilijsko-Norweską Soledat/Jon) dotarliśmy o 8 rano. Bagaż zostawiliśmy w przechowalni bo check in o 12. Do tego czasu chcieliśmy sprawdzić autobusy do boliwii, dowiedzieć się czegoś w informacji turystycznej i wykupić wycieczkę po okolicznych atrakcjach. Do 11 niewiele załatwiliśmy bo wszystko pozamykane. Do tego czasu zeszliśm całe miasto od portu na północy do południowych plaż z kasynem i ogromnymi hotelami. W końcu jednak udało się również zarezerwować wycieczkę na całą niedzielę. Po południu wybraliśmy się kupić bilet autobusowy do Oruro - dostepny na dworcu na rogu Martinez i San Martin. I tu dopadł nas pech. Dwóch łepków wyrwało Agnieszce torebkę z kartami bankomatowymi, aparatem foto, komórkę paszportemi żółtą książeczką. Krótka szamotanina nic nie dała. Po dwóch minutach podjechał patrol carbinieri, zróbiliśmy kilka rundek po okolicy- bez skutku. Spisali raport i nakazali stawić sie rano na policji śledczej. Po powrocie do hotelu zablokowaliśmy karty bankomatowe i komórkowe ( dzięki Filip za pomoc). Pozostał problem paszportu. Czekał nas powrót do oddalonego o 1800 km Santiago i wizyta w naszej ambasadzie. W niedzielę z samego rana pojawiliśmy się na policji...i powiedziano nam, że mamy przyjść jutro, bo dzisiaj nieczynne. Jeszcze w sobotę wieczorem rozpoczął sie festiwal rezerwacji biletu lotniczego do Santiago. Na wstępie odrzuciliśmy Lana - ceny strasznie wysokie. Pozostał SkyAirlines - najpierw próbowaliśmy przez inernet. Tu skazani byliśmy na porażkę. Po pierwsze wersja tylko po hiszpańsku, po drugie niezbędna była rejestracja z koniecznością wypełnienia dziesiatek pól z danymi dla nas nieosiągalnymi. Poprosiliśmy panią w recepcji żeby sprawdziła czy sa otwarte buira na lotnisku i w mieście. Po godzinie odpuściliśmy, bo albo nikt nie odbierał albo zajęte. Drugie podejście w niedzielę rano również bez skutku - głuchy telefon. Zdesperowani zamówiliśmy taksówkę na lotnisko...i nagle cud. Pani spróbowała jeszcze raz zadzwonić i udało się - mamy bilety do Santiago. W poniedziałek punkt 9 jesteśmy na policji. Po odczekaniu swojego okazuje się że pani przyjmująca zgłoszenia nie rozumie nic po angielsku. Wpadła jednak na pomysł i zadzwoniła do swojego kolegi ( będącego na wakacjach), który tłumaczył zeznania. Po godzine otrzymaliśmy dokument poświadczający utratę dokumentów i co równie ważne nową katrę turystyczną konieczną do opuszczenia kraju. Po południu razem z Jonem i Soledat pojechaliśmy na lotnisko oddalone o 40 km ( przyoszczędiliśmy 5000 peso dzieląc koszty). Przelot okazał się bardzo przyjemy, miła obsługa, dobre jedzenie, a ceny o połowe niższe niż w Lan. Z lotniska do miasta pojechaliśmy Turbusem, który ostatni przystanek ma 2 przecznice od naszego hotelu. Jutro zaczynamy bój o paszport ;-)