Dzis przed nami znowu dluga trasa wiec wyruszamy od rana.Jest nudno.Wreszcie docieramy do rozwidlenia drog i zamiast drogi szybkieo ruchu wybieramy nadbrzezna.Jednakw Australii pojecie nabrzezna nieco odbiega od powszechnie przyjetych kryteriow-wode widac od czasu do czasu(bo linia brzegowa jest chroniona) a tak generalnie to jedziemy znowu w buszu lecztym razem towarzyszy nam dobrze juz znany niezbyt mily widok spalenizny.
Po drodze mijamy miasteczka widma z 2-3 domkami ,do ktorych trzeba specjalnie zjechac a potem nawet pojawiaja sie wieksze osady (200-300 mieszkancow).Jest tu spokojnie i jakby wymarle.Ostatnia miejscowosc i jednoczesnie koniec drogi to Cervantes.Jest juz pozne popoludnie a wlasnie okolo zachodu slonca nalezy podziwiac tutejszy glowny punkt programu czyli Pinnacle.Jedziemy do parku na pustyni.Wieje bardzo mocno.No i sa Pinacle- troche jestesmy rozczarowani bo nie sa jakies powalajace-sa to skaly tworzace rozne ksztalty pod wplywem wiatru i innych czynnikow atmosferycznych(do ktorych raczej w niewielkim stopniu zalicza sie deszcz).Sa niezbyt monumentalne za to jest ich duzo.Jednak przechadzajac sie pomiedzy nimi spotyka nas niespodzianka w postaci 3 dzikich kangurkow usilujacych skonsumowac resztki tutejszej przyrody.Milusie.
Jutro wracamy do "domu".