Mimo,że jestem niedospana to postaram się jednak nadrobić zaległości-bo okazuje się,że mamy jednego,podkreślam jednego stałego czytelnika.Jak już wspomniałam dotarliśmy do Cordoby trochę niedospani.Na dworcu wyłowił nas miły młody człowiek i dał namiary na wydawało się,że fajny hostel.Było WIFI ale zapomnieliśmy zapytać czy pokoje mają własne łazienki(no cóż to tylko odrobina luksusu).W hostelu było pełno backpakersów z prawdziwego zdarzenia( my to tylko z nazwy i posiadania plecaków) z gitarami i śmiesznie poubierani i pozapuszczani.Tak więc druga noc z rzędu nie zaliczona do specjalnie udanych (chociaż ja zauważam,że przestają mieć dla mnie znaczenie otaczające hałasy-jestem zmęczona to stopery do uszu i śpię, gorzej z Piotrem).Po południu poszliśmy w miasto.Zatrzęsienie kościołów.....i do tego wszystkie pozamykane.Ale spaceruje się po uliczkach sympatycznie.Zakupiliśmy też bilet na następną autobusową mało śpiącą noc. Oczywiście autobus odjeżdżał dopiero o 21 więc musieliśmy się posnuć po mieście przez wiele godzin.Znależliśmy przy okazji miła, spokojną i "gustowną" dzielnice i udało nam sie zwiedzić 1 kościół.No i podróż.Tym razem autobus miał tylko 10 minut spóźnienia,ale za to zatrzymywał się co 2 godziny i w przeciwieństwie do dotychczasowych pojazdów nie miał drzwi oddzielających kierowców od pasażerów,więc braliśmy bierny udział w skądinnąd z pewnością pasjonujących konwersacjach kierowców okraszanych dodatkowo hiszpańską muzyką z radia.Tak więc znowu nie pospaliśmy.Teraz Piotr próbuje to nadrobić.Ja też już chyba mam zgon więc kończe te nieprzytomne wypociny w nadziei ,że ktoś to jednak czyta.Po południu atakujemy Mendoze.