Ankara przywitała nas niezbyt szczęśliwie,bo bardzo brzydkim zapachem-tak jakby wylało szambo z całego miasta.Czułam pismo nosem,że będzie coś nie tak i miałam racje.Ale po kolei.Wylądowaliśmy około północy i z dotarciem do miasta nie było wielkiego problem.Gorzej było znaleźć potem na tyle rozgarniętego taksówkarza,który by znał położenie wybranego przez nas hotelu.W końcu jesteśmy na uliczce może 200 metrowej z 7 hostelami.Ale co jeden to lepszy,a rozbroił mnie facet,który spytał czy mówimy po angielsku po czym sam wybauszył na nas oczy i zapytał cz może w takim razie po niemiecku.Jak wypaliłam płnnie niemieckie zdanie odparł:nicht versteien.Wreszcie na końcu normalny hotel z internetem i angielskim.Rano wyprawa do ambasady syryjskiej.Tu pan stwierdz,że potrzebny jest list rekomendacyjny z naszej ambasady i że czas oczekiwania to.......2 tygodnie.Zrezygnowani poszliśmy do naszej ambasady.Tu przyjęto nas miło,dano list ale nic więcej nie da się zrobić.Tak więc znów weryfikujemy naszą trase.Lecimy do Ammanu i sprubójemy jeszcze tam na granicy.Co do samej Ankary to miasto nowoczesne i ciekawe.Byliśmy w mauzoleum Ataturka-myślałam,że będzie drętwo jak w każdej takiej instytucji,ale okazało się całkiem nieźle.Monumentalne,ale ciekawie urządzone miejsce.